wtorek, 13 marca 2012

r. SIÓDMY


Rozdział 7 :

No i znów. Wzrok na zegar. 12.05 . Że co ?! No do cholery...jeszcze może w ogóle nie wylecę. Jak najszybciej się odświeżyłam, ubrałam. Ale spokojniej sprawdziłam zawartość mojej walizki czy wszystko jest. Niewiadomo jaki byłby wyjazd ja zawsze czegoś zapominałam. Nieważne czy mały drobiazg...zawsze coś. Autokar do miasta z którego miałyśmy wylot miał być na 13.00. Zostało mi pół godziny. Wow ! Dobra jestem. Telefon ! Szybko rzuciłam się na łóżko, obmacując całe bo gdzieś go zapodziałam. W końcu znalazłam, spadł za łóżko. On tak lubi... Trzy sms ! Zosia i niecierpliwa Wika z dwiema wiadomościami. Po prostu tak bardzo chciało mi się uśmiechać patrząc na wiadomość od Zosi. Napisała, że wszystko ma, ponieważ mamusia jak to ona określiła. A mówiła tak na nią tylko wtedy gdy ją wspomagała, tak czy siak obdarowała ją ważnymi rzeczami i załatwiła dowód. Ta to ma wtyki. Od razu zadzwoniłam i oznajmiłam, że bardzo się cieszę i praktycznie to jestem gotowa. Dzwonek. Szybko zbiegłam i otworzyłam drzwi. Na samym początku stała Wiktoria uśmiechnięta od ucha do ucha. Widać, że tak samo szczęśliwa z wyjazdu jak ja. Ale nie była sama. Przyszła z moimi najbliższymi kumplami. O tak, ta to wiedziała co ma zrobić. Musiałam się z nimi koniecznie pożegnać. Zaprosiłam wszystkich i czekaliśmy jeszcze na Zosię, która już była w drodze.
-  Dobrze, że się pogodziłyście i tak w sumie to zauważ, że ja nie sprowadziłam obcych – zaśmiała się wrednie. Uśmiechnęłam się tylko...nie chciałam już w ogóle do tego wracać. Po kilku minutach była już Zośka. Czy ona się wyprowadza ?! Dwie dość spore walizki i torba. Ja mam jedną walizkę i plecak. Wiktoria troszkę więcej ode mnie, ale ta to już oszalała. Stwierdziła, że jest gotowa na każdą pogodę, każdą imprezę oraz ten cholerny występ. Dodała jeszcze, że jest w gotowości nawet jeśli pójdziemy  na chłopaków. A no i podkreśliła, że miło by było gdyby znalazła takiego faceta jak ten Louis z One Direction. No tak miałam ich sprawdzić w necie. Nie ma czasu. Szybko wyszłyśmy. Męczarnia aby dojść z tymi walizkami. W końcu po piętnastu minutach siedziałyśmy już na swoich miejscach w autokarze.
 - Zośka co Ty się tak odstawiłaś jakbyśmy nie wiadomo gdzie jechały ? – cisze przerwała Wiktoria pytając przyjaciółkę. Miała rację, Zosia pierwszy raz od kilku miesięcy ubrała sukienkę. Ostatnio przestała pokazywać swoją cudną figurę.
 - Wiesz...jestem gotowa na spotkanie z chłopakami – taa...od zawsze flirciara. Dlatego z Wiktorią doszłyśmy do wniosku, że powinna znaleźć chłopaka.
 Jechałyśmy już dobre dwie godziny. Spałam na samym początku a przeglądając moją galerię w telefonie widzę, że dziewczyny dobrze się bawiły. Czas na rewanż. Dwa cudne zdjęcia z ich telefonu jak smacznie śpią. Słodko. No i co ja mam robić jak one  śpią w dobre. No to może mój przyjaciel laptop. Po dziesięciu minutach obejrzałam wszystkie strony jakie mam w zwyczaju oglądać. No tak, mam czas w końcu sprawdzić tych One Direction. Oglądając zdjęcia usłyszałam mruczącą Zosie a byłam przy zdjęciu Louis’a. Przez resztę podróży przyjaciółka wyjaśniła mi jak i Wiktorii, który jest którym. Wysłuchałyśmy ich piosenek. Dla mnie spoko, Wika tak sobie. Nie jej gust muzyczny. Ale powiedziała, że dla niej najładniejszy jest...ten w lokach. Teraz przypomnieć sobie lekcje Zośki....Harry ! Tak, właśnie. Osobiście stwierdziłam, że wszyscy są seksowni, ale Zayn przypadł mi najbardziej do gustu.
 Teraz już śpieszyłyśmy się na lotnisko, za jakieś dziesięć minut mamy wylot. Wiktoria była zawiedziona, że nie pochodzimy po sklepach, ale chyba zapomniała, że niedługo będziemy w miejscu gdzie narobi sobie zakupów....o nawet nie chce o tym myśleć.
 Gdy czekałyśmy zauważyłam, że bardzo dużo ludzi wybiera się tam gdzie my. Bardzo dużo młodych ludzi. Młodych chłopców dodała...no Zosia wiadomo. Samolot miał lekkie spóźnienie, ale siedząc już na swych miejscach...ta nawet nie siedziałam z dziewczynami. Jakaś dziewczyna, na moje to mój wiek i chłopak...bardzo przystojny chłopak. Szczerze mówiąc powinnam być zadowolona.
 Lecieliśmy już jakąś godzinę. A w tym czasie poznałam siedzącą obok mnie dziewczynę imieniem Aschley. Przyjechała do Polski do rodziny z tego co zrozumiałam, dziewczyna nie umie mówić po polsku. A mój angielski nie był zły, ale gdy już ktoś nawija z taką prędkością jak ona ciężko zrozumieć dosłownie każde słowo. Anglicy przecież jak i my mają swój slang co mi nic nie ułatwiało bo go nie znałam za bardzo. A chłopak ? Miała na imię Filip i leciał do Londynu po to co ja. Wakacje ! Moi „sąsiedzi” byli bardzo fajni, dzięki Bogu, że właśnie na nich trafiłam bo obserwując kobietę siedzącą obok Zosi...no współczułam jej. Kobieta przy sobie, z muzyką klasyczną na ful i...może ominę to część, kogo ta baba obchodzi. Poinformowano nas, że lądujemy. Odwróciłam się do dziewczyn podekscytowana tym, że zaraz znajdziemy się w pięknym miejscu może nie miasto na resztę mych dni, ale Brytania mnie się tak łatwo nie pozbędzie.
Stałam już z walizkami na lotnisku czekając na dziewczyny, które wlekły się jak nie wiem co. Po chwili ujrzałam, że w moją stronę kieruję się Filip wraz z Aschley.
 - Dlaczego nam tak uciekłaś przecież nie chcesz się nas tak pozbyć po prostu nie ? – poruszając w bardzo śmieszny sposób wypowiedział się chłopak. Mówił do mnie po polsku także Asch stała jak wryta nie wiedząc o co się rozchodzi, uświadomiliśmy ją. A potem wymieniliśmy się numerami bo jeśli będą mieszkać w mieście gdzie ja to nie będzie trudno o spotkanie. Pożegnałam się z tą dwójką i podeszłam do kolejnej- Wika z Zośką.
- No tak już wyrwałaś chłopaka !- udawane oburzenie Zochy.
- Może lepiej już chodźmy co ? – burknęła Wiktoria.
Droga z lotniska do naszego hotelu... trwała jak dla mnie wieczność. W końcu dotarłszy tam i gdy pokazano nam gdzie znajduję się nasz pokój byłam już szczęśliwsza.
 - Mamy w trójkę pokój ?! Przecież z Zosią się tak nie da ! Plus fakt, że ona siedzi w łazience godzinami - Wiktoria zdziwiona....i może trochę zła powiedziała szybko i zwięźle.
 - Wredna...- Zośka burknęła dodając: -nie widziałaś pokoju także milcz!- szturchały się jak dzieciaki, ale ja już marzyłam o łóżku. Moim własnym.
Wbiegłam i rzuciłam się na łóżko...najlepsze łóżko. Teraz to ja zachowałam się jak dzieciak. Oj nieważne. Dziewczyny jak zauważyłam nie miały nic do tego. Pokój był świetny. I co najważniejsze wielki. Miałyśmy własne łazienki plus cudny salon, w którym w moich myślach siedziałyśmy jak szlachcianki i dobrze nam z tym było. Ta moje myśli.
 - Zakupy ! – to słowo. To nienawidzące przeze mnie słowo wyrwało się tej wrednej dwójce. W życiu mnie nie zostawią tu w spokoju.
 - Ale ja chcę spać !- postawiłam na swoim, ale to na nic. Musiałam, nie było już żadnego wyboru. Trochę ciężko było nam się połapać gdzie co się znajduję, ale znając język udało się bez problemów. Mnie to ucieszyło, im szybciej te zakupy, tym szybciej będę w łóżku. Tak, będę się pysznić tym, że jest najwygodniejsze na świecie.
TRZY DOBRE GODZINY! A my nadal w sklepach. Było mi niedobrze. Zawsze mi się robi słabo gdy miesza mi się smród we wszystkich sklepach po kolei. Nie powiem ciuchy były super, ale ja serio nie miałam ochoty, nic nie kupiłam.
 - Słuchajcie ja wychodzę...poczekam tu gdzieś niedaleko- z ledwością to powiedziałam, byłam tak padnięta, że to było okropne ale tak hard. Nigdy chyba nie chciało mi się tak spać. Chodź muszę dodać, że przez czas gdy dziewczyny przewaliły wszystkie półki w poszukiwaniu swoich ulubionych ciuchów, ja grzecznie siedziałam na krześle czy fotelu. Zależy co znajdowało się w danym sklepie i jak głupia pisałam sms’y z Filipem. Serio sympatyczny gość. Wychodząc ze sklepu skupiona byłam na odpisywaniu. Śmiałam się do ekranu mojej komórki...teraz dopiero zorientowałam się, że pewnie głupio to wygląda, ale nawet nie uniosłam głowy co było błędem ! Ktoś.. a nawet kilka ktosiów wpadło na mnie z taką siłą, że usłyszałam trzask którejś z moich kości a telefon wyleciał gdzieś na ulicę.
 Ujrzałam tylko, że jakieś osoby się podnoszą...dzięki, w końcu mi lżej pomyślałam a po chwili wymówiłam na głos. Chyba....już nie wiem co wygadywałam.
- Cholera ! Nic Ci nie jest ?! Chodź pomogę Ci – mili ludzie, ale i tak z jakiej przyczyny do cholery wbiegli na mnie jakby nie wiadomo co się stało !
- dziękuję- burknęłam gdy ktoś mnie podniósł. Skierowałam wzrok na ulicę. Telefon był.... w najmniejszych kawałeczkach.
 - Pięknie ! – wydarłam się wskazując na komórkę. A po chwili...piątka ? taa chyba...piątka osób patrzyła na...telefon jeśli można go jeszcze tak nazwać.
- Bardzo Cię przepraszamy...nikt z nas Cię nie zauważył- usłyszałam smutny głos chłopaka. Nie mogłam nawet spojrzeć na nich wszystkich, ponieważ moje oko było zbyt spuchnięte.
 - TO komórka ! a Ty ?! Trzeba jechać do szpitala!- ten sam głos...ta osoba która mnie podnosiła, strasznie troskliwa osoba.
 - Czy was goniło stado do licha ciężkiego ?- powiedziałam spokojnie, ale byłam zła nie powiem, że nie.
 - Tak jakby..- usłyszałam całkiem nowy głos. Z lekkim śmiechem odpowiedział. A ten troskliwy dalej przeżywał jakbym miała zaraz umrzeć. Jeej...
- Nieważne...pójdę do przyjaciółek- machnęłam ręką...nie wiem czy można było to uznać za pożegnanie. Chciałam już iść, ale poczułam, że ktoś łapie mnie za dłoń.
 - Nie ma mowy, to nasza wina, teraz już jesteś w naszych rękach- chyba się uśmiechnął....nie wiem nie widziałam dokładnie !
- Jeśli nie chcecie mnie zostawić w spokoju...nie mam wyjścia- nie miałam ochoty się uśmiechać, przedstawiłam się tylko. Wypowiedzieli swoje imiona, ale...coś mi nie pasowało. Ktoś wpajał mi już te imiona... Nie ważne boli mnie oko ! Chcę szybko” pozbyć się” bólu.

3 komentarze: