Rozdział 7 :
No i znów. Wzrok na zegar. 12.05 . Że co ?! No do
cholery...jeszcze może w ogóle nie wylecę. Jak najszybciej się odświeżyłam,
ubrałam. Ale spokojniej sprawdziłam zawartość mojej walizki czy wszystko jest.
Niewiadomo jaki byłby wyjazd ja zawsze czegoś zapominałam. Nieważne czy mały
drobiazg...zawsze coś. Autokar do miasta z którego miałyśmy wylot miał być na
13.00. Zostało mi pół godziny. Wow ! Dobra jestem. Telefon ! Szybko rzuciłam
się na łóżko, obmacując całe bo gdzieś go zapodziałam. W końcu znalazłam, spadł
za łóżko. On tak lubi... Trzy sms ! Zosia i niecierpliwa Wika z dwiema
wiadomościami. Po prostu tak bardzo chciało mi się uśmiechać patrząc na
wiadomość od Zosi. Napisała, że wszystko ma, ponieważ mamusia jak to ona
określiła. A mówiła tak na nią tylko wtedy gdy ją wspomagała, tak czy siak
obdarowała ją ważnymi rzeczami i załatwiła dowód. Ta to ma wtyki. Od razu
zadzwoniłam i oznajmiłam, że bardzo się cieszę i praktycznie to jestem gotowa.
Dzwonek. Szybko zbiegłam i otworzyłam drzwi. Na samym początku stała Wiktoria
uśmiechnięta od ucha do ucha. Widać, że tak samo szczęśliwa z wyjazdu jak ja.
Ale nie była sama. Przyszła z moimi najbliższymi kumplami. O tak, ta to
wiedziała co ma zrobić. Musiałam się z nimi koniecznie pożegnać. Zaprosiłam
wszystkich i czekaliśmy jeszcze na Zosię, która już była w drodze.
- Dobrze,
że się pogodziłyście i tak w sumie to zauważ, że ja nie sprowadziłam obcych –
zaśmiała się wrednie. Uśmiechnęłam się tylko...nie chciałam już w ogóle do tego
wracać. Po kilku minutach była już Zośka. Czy ona się wyprowadza ?! Dwie dość
spore walizki i torba. Ja mam jedną walizkę i plecak. Wiktoria troszkę więcej
ode mnie, ale ta to już oszalała. Stwierdziła, że jest gotowa na każdą pogodę,
każdą imprezę oraz ten cholerny występ. Dodała jeszcze, że jest w gotowości
nawet jeśli pójdziemy na chłopaków. A
no i podkreśliła, że miło by było gdyby znalazła takiego faceta jak ten Louis z
One Direction. No tak miałam ich sprawdzić w necie. Nie ma czasu. Szybko
wyszłyśmy. Męczarnia aby dojść z tymi walizkami. W końcu po piętnastu minutach
siedziałyśmy już na swoich miejscach w autokarze.
-
Zośka co Ty się tak odstawiłaś jakbyśmy nie wiadomo gdzie jechały ? – cisze
przerwała Wiktoria pytając przyjaciółkę. Miała rację, Zosia pierwszy raz od
kilku miesięcy ubrała sukienkę. Ostatnio przestała pokazywać swoją cudną
figurę.
-
Wiesz...jestem gotowa na spotkanie z chłopakami – taa...od zawsze flirciara.
Dlatego z Wiktorią doszłyśmy do wniosku, że powinna znaleźć chłopaka.
Jechałyśmy
już dobre dwie godziny. Spałam na samym początku a przeglądając moją galerię w
telefonie widzę, że dziewczyny dobrze się bawiły. Czas na rewanż. Dwa cudne
zdjęcia z ich telefonu jak smacznie śpią. Słodko. No i co ja mam robić jak
one śpią w dobre. No to może mój
przyjaciel laptop. Po dziesięciu minutach obejrzałam wszystkie strony jakie mam
w zwyczaju oglądać. No tak, mam czas w końcu sprawdzić tych One Direction.
Oglądając zdjęcia usłyszałam mruczącą Zosie a byłam przy zdjęciu Louis’a. Przez
resztę podróży przyjaciółka wyjaśniła mi jak i Wiktorii, który jest którym.
Wysłuchałyśmy ich piosenek. Dla mnie spoko, Wika tak sobie. Nie jej gust
muzyczny. Ale powiedziała, że dla niej najładniejszy jest...ten w lokach. Teraz
przypomnieć sobie lekcje Zośki....Harry ! Tak, właśnie. Osobiście stwierdziłam,
że wszyscy są seksowni, ale Zayn przypadł mi najbardziej do gustu.
Teraz
już śpieszyłyśmy się na lotnisko, za jakieś dziesięć minut mamy wylot. Wiktoria
była zawiedziona, że nie pochodzimy po sklepach, ale chyba zapomniała, że
niedługo będziemy w miejscu gdzie narobi sobie zakupów....o nawet nie chce o
tym myśleć.
Gdy
czekałyśmy zauważyłam, że bardzo dużo ludzi wybiera się tam gdzie my. Bardzo
dużo młodych ludzi. Młodych chłopców dodała...no Zosia wiadomo. Samolot miał
lekkie spóźnienie, ale siedząc już na swych miejscach...ta nawet nie siedziałam
z dziewczynami. Jakaś dziewczyna, na moje to mój wiek i chłopak...bardzo
przystojny chłopak. Szczerze mówiąc powinnam być zadowolona.
Lecieliśmy
już jakąś godzinę. A w tym czasie poznałam siedzącą obok mnie dziewczynę
imieniem Aschley. Przyjechała do Polski do rodziny z tego co zrozumiałam,
dziewczyna nie umie mówić po polsku. A mój angielski nie był zły, ale gdy już
ktoś nawija z taką prędkością jak ona ciężko zrozumieć dosłownie każde słowo.
Anglicy przecież jak i my mają swój slang co mi nic nie ułatwiało bo go nie
znałam za bardzo. A chłopak ? Miała na imię Filip i leciał do Londynu po to co
ja. Wakacje ! Moi „sąsiedzi” byli bardzo fajni, dzięki Bogu, że właśnie na nich
trafiłam bo obserwując kobietę siedzącą obok Zosi...no współczułam jej. Kobieta
przy sobie, z muzyką klasyczną na ful i...może ominę to część, kogo ta baba
obchodzi. Poinformowano nas, że lądujemy. Odwróciłam się do dziewczyn
podekscytowana tym, że zaraz znajdziemy się w pięknym miejscu może nie miasto
na resztę mych dni, ale Brytania mnie się tak łatwo nie pozbędzie.
Stałam
już z walizkami na lotnisku czekając na dziewczyny, które wlekły się jak nie
wiem co. Po chwili ujrzałam, że w moją stronę kieruję się Filip wraz z Aschley.
-
Dlaczego nam tak uciekłaś przecież nie chcesz się nas tak pozbyć po prostu nie
? – poruszając w bardzo śmieszny sposób wypowiedział się chłopak. Mówił do mnie
po polsku także Asch stała jak wryta nie wiedząc o co się rozchodzi,
uświadomiliśmy ją. A potem wymieniliśmy się numerami bo jeśli będą mieszkać w
mieście gdzie ja to nie będzie trudno o spotkanie. Pożegnałam się z tą dwójką i
podeszłam do kolejnej- Wika z Zośką.
-
No tak już wyrwałaś chłopaka !- udawane oburzenie Zochy.
-
Może lepiej już chodźmy co ? – burknęła Wiktoria.
Droga
z lotniska do naszego hotelu... trwała jak dla mnie wieczność. W końcu
dotarłszy tam i gdy pokazano nam gdzie znajduję się nasz pokój byłam już
szczęśliwsza.
-
Mamy w trójkę pokój ?! Przecież z Zosią się tak nie da ! Plus fakt, że ona
siedzi w łazience godzinami - Wiktoria zdziwiona....i może trochę zła powiedziała
szybko i zwięźle.
-
Wredna...- Zośka burknęła dodając: -nie widziałaś pokoju także milcz!-
szturchały się jak dzieciaki, ale ja już marzyłam o łóżku. Moim własnym.
Wbiegłam
i rzuciłam się na łóżko...najlepsze łóżko. Teraz to ja zachowałam się jak
dzieciak. Oj nieważne. Dziewczyny jak zauważyłam nie miały nic do tego. Pokój
był świetny. I co najważniejsze wielki. Miałyśmy własne łazienki plus cudny
salon, w którym w moich myślach siedziałyśmy jak szlachcianki i dobrze nam z
tym było. Ta moje myśli.
-
Zakupy ! – to słowo. To nienawidzące przeze mnie słowo wyrwało się tej wrednej
dwójce. W życiu mnie nie zostawią tu w spokoju.
-
Ale ja chcę spać !- postawiłam na swoim, ale to na nic. Musiałam, nie było już
żadnego wyboru. Trochę ciężko było nam się połapać gdzie co się znajduję, ale
znając język udało się bez problemów. Mnie to ucieszyło, im szybciej te zakupy,
tym szybciej będę w łóżku. Tak, będę się pysznić tym, że jest najwygodniejsze
na świecie.
TRZY
DOBRE GODZINY! A my nadal w sklepach. Było mi niedobrze. Zawsze mi się robi słabo gdy miesza mi się smród we wszystkich sklepach po kolei. Nie powiem ciuchy były
super, ale ja serio nie miałam ochoty, nic nie kupiłam.
-
Słuchajcie ja wychodzę...poczekam tu gdzieś niedaleko- z ledwością to
powiedziałam, byłam tak padnięta, że to było okropne ale tak hard. Nigdy chyba
nie chciało mi się tak spać. Chodź muszę dodać, że przez czas gdy dziewczyny
przewaliły wszystkie półki w poszukiwaniu swoich ulubionych ciuchów, ja
grzecznie siedziałam na krześle czy fotelu. Zależy co znajdowało się w danym
sklepie i jak głupia pisałam sms’y z Filipem. Serio sympatyczny gość. Wychodząc
ze sklepu skupiona byłam na odpisywaniu. Śmiałam się do ekranu mojej
komórki...teraz dopiero zorientowałam się, że pewnie głupio to wygląda, ale
nawet nie uniosłam głowy co było błędem ! Ktoś.. a nawet kilka ktosiów wpadło
na mnie z taką siłą, że usłyszałam trzask którejś z moich kości a telefon
wyleciał gdzieś na ulicę.
Ujrzałam
tylko, że jakieś osoby się podnoszą...dzięki, w końcu mi lżej pomyślałam a po
chwili wymówiłam na głos. Chyba....już nie wiem co wygadywałam.
-
Cholera ! Nic Ci nie jest ?! Chodź pomogę Ci – mili ludzie, ale i tak z jakiej
przyczyny do cholery wbiegli na mnie jakby nie wiadomo co się stało !
-
dziękuję- burknęłam gdy ktoś mnie podniósł. Skierowałam wzrok na ulicę. Telefon
był.... w najmniejszych kawałeczkach.
-
Pięknie ! – wydarłam się wskazując na komórkę. A po chwili...piątka ? taa
chyba...piątka osób patrzyła na...telefon jeśli można go jeszcze tak nazwać.
-
Bardzo Cię przepraszamy...nikt z nas Cię nie zauważył- usłyszałam smutny głos
chłopaka. Nie mogłam nawet spojrzeć na nich wszystkich, ponieważ moje oko było
zbyt spuchnięte.
-
TO komórka ! a Ty ?! Trzeba jechać do szpitala!- ten sam głos...ta osoba która
mnie podnosiła, strasznie troskliwa osoba.
-
Czy was goniło stado do licha ciężkiego ?- powiedziałam spokojnie, ale byłam
zła nie powiem, że nie.
-
Tak jakby..- usłyszałam całkiem nowy głos. Z lekkim śmiechem odpowiedział. A
ten troskliwy dalej przeżywał jakbym miała zaraz umrzeć. Jeej...
-
Nieważne...pójdę do przyjaciółek- machnęłam ręką...nie wiem czy można było to
uznać za pożegnanie. Chciałam już iść, ale poczułam, że ktoś łapie mnie za
dłoń.
-
Nie ma mowy, to nasza wina, teraz już jesteś w naszych rękach- chyba się
uśmiechnął....nie wiem nie widziałam dokładnie !
- Jeśli nie chcecie mnie
zostawić w spokoju...nie mam wyjścia- nie miałam ochoty się uśmiechać,
przedstawiłam się tylko. Wypowiedzieli swoje imiona, ale...coś mi nie pasowało.
Ktoś wpajał mi już te imiona... Nie ważne boli mnie oko ! Chcę szybko” pozbyć
się” bólu.
Zajebisty <3
OdpowiedzUsuńświetny <3
OdpowiedzUsuńzapraszam :*
jest trzeci rozdział :**
Super !! :D
OdpowiedzUsuńDodawaj następny bo czekam :) <3
~~Patrycja.